Nowoczesna gastronomia
Przechadzając się ulicami Krakowa, zwłaszcza w obrębie ścisłego centrum, ale także po Kazimierzu czy Podgórzu, nie sposób nie dostrzec, jak rozkwitła rodzima gastronomia. Setki restauracji, knajpek, pubów, kawiarni. Pomysłowe nazwy, efektowne szyldy, schludne ogródki nieodbiegające poziomem od tego, co znaleźć możemy w Berlinie, Wiedniu czy Amsterdamie. Jest światowo. Jest kolorowo, niekiedy egzotycznie. A przede wszystkim – różnorodnie. Ani się obejrzeliśmy, jak przestały dominować restauracje typu „kuchnia polska”, z obowiązkowym schabowym, bigosem czy maczanką po krakowsku. Dziś w ofercie krakowskich lokali (zresztą to zjawisko dotyczy wielu polskich miast) znajdziemy specjały kuchni hinduskiej, brazylijskiej, koreańskiej, japońskiej, że o klasycznych kuchniach francuskiej czy włoskiej nie wspomnę. Są restauracje z jedzeniem baskijskim (najmodniejsza knajpa, wiecie, o czym mówię?!), gruzińskim, sycylijskim, jest cukiernia ukraińska, są lodziarnie prowadzone przez najprawdziwszych Włochów (w tej dziedzinie mamy prawdziwą eksplozję lokali i … smaków), a najlepsze pod tą szerokością geograficzną pastrami zjemy właśnie w Krakowie. Przykłady można mnożyć. Przywykliśmy do tego. Mamy wybór, od którego czasem boli głowa. A przecież jeszcze nie tak dawno temu… No właśnie, całkiem niedawno (dwadzieścia kilka lat temu) królowały bylejakość i ogólna szarzyzna gastronomiczna. Podłe, brudne lokale, straszące tandetnym wystrojem i podejrzanym menu. Czy ktoś jeszcze pamięta, że w 1989 roku, aby zamówić piwo (najczęściej marki Barbakan) w krakowskiej restauracji, należało obowiązkowo wziąć w zestawie tzw. zagrychę, która najczęściej występowała w postaci nieświeżego śledzia w śmietanie lub zleżałej sałatki warzywnej? Bez obligatoryjnej konsumpcji podobnych specjałów nie można było wypić ani grama alkoholu. Takie to były czasy…
Zmiany, zmiany, zmiany…
Co się jednak zmieniło? Można by rzec, że wszystko. Podejście do klienta, myślenie o biznesie, ustrój. To truizmy znane każdemu. Nie czas i nie miejsce, żeby przedstawiać tu ewolucję polskiej gospodarki i mentalności na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza. Myślę jednak, iż warto dostrzec, że gastronomia zmieniała się powoli, stopniowo. Zaczęto od podstaw. Od czystych stołów, serwetek na tychże, schludnych toalet (chociaż to, niestety, wciąż nie jest regułą). Za tym poszły uprzejmość wobec klienta, potem dobra komunikacja, a nawet coś w rodzaju doradztwa. W międzyczasie zmieniały się wystrój knajp i menu, coraz wykwintniejsze, starające się wychylić nieco poza rodzime opłotki. Restauratorzy zrozumieli, że Polacy poszukują nowych smaków, stąd rozwinął się proceder sprowadzania szefów kuchni z zagranicy. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe knajpy z ciekawą, multikulturową ofertą . Przy zaostrzającej się konkurencji (pamiętajmy, że gastronomia to niezwykle wrażliwy na zmieniające się koniunktury biznes; restauracje powstają i padają w tempie błyskawicznym) nastąpił kolejny etap zmian: tym razem w dziedzinie restauracyjnego marketingu i reklamy. W walce o klienta przestały wystarczać rekomendacje, poczta pantoflowa, ulotki, billboardy czy okoliczne szyldy reklamowe ze strzałką i napisem: „Bar Pod chmurką 200 m”. Restauratorzy coraz odważniej zaczęli sięgać po nowoczesne środki komunikacji jak media społecznościowe (pokażcie mi dziś liczącą się knajpę bez fanpage’a na Facebooku) czy popularny ostatnio questing marketing (np. zagadki czy tajemnicze sentencje zachęcające do odwiedzenia lokalu). Do gry wkroczyły też technologie.
Technologia w służbie gastronomii
W dobie rosnącej profesjonalizacji biznesu gastronomicznego nieodzowne stały się nowoczesne narzędzia do zarządzania personelem, zamówieniami, towarem, rozliczeniami z klientami itd. Już nie wystarczają i są wręcz anachroniczne metody z niegdysiejszej rzeczywistości, gdy pani Jadzia zapisywała na karteczce zamówienia klienta, krzycząc w stronę kuchni: „schabowy raz!” (chociaż takie obrazki jeszcze gdzieniegdzie można spotkać). Dziś spowszedniał nam już widok kelnerów z tabletami, na które pieczołowicie wbijają zaordynowane przez klientów potrawy. Nie dziwią restauracje korzystające z komputerowych systemów sprzedaży (tzw. POS-ów), wypełnione monitorami i sprzętami najróżniejszego przeznaczenia. Niewątpliwie wkroczyliśmy w epokę, w której niezbędne stało się
oprogramowanie do zarządzania restauracją. Każdy przedsiębiorca uruchamiający gastronomiczny biznes znajdzie tu coś dla siebie. Dopasuje odpowiednią aplikację do specyfiki swojego lokalu, i do jego wielkości. Na pewno bowiem innego programu wymaga mały fastfood czy foodtruck, a odmiennych narzędzi będzie potrzebowała duża restauracja hotelowa. Jedno jest pewne: zanim dokonamy wyboru odpowiedniego oprogramowania, warto zwrócić się o radę do fachowców. W razie wątpliwości zapraszamy do nas:
https://www.escsa.pl/oprogramowanie-dla-gastronomii. Więcej informacji można uzyskać w dziale handlowym.